Dziewczyna przeprowadziła się na wieś, kiedy wyszła za mąż. Teraz mieszka na sąsiedniej ulicy i codziennie odwiedza mamę i tatę.

Czy to jej wybór, czy hołd złożony rodzicielskiej, długoterminowej opiece?

Olga wcale nie jest zawstydzona ciężkim życiem na wsi, ale zachowaniem swojej starszej siostry, która od dawna mieszka w mieście...

Moi rodzice przez całe życie niestrudzenie pracowali na roli. Dzięki nim ja i moja siostra miałyśmy wszystko, czego potrzebowałyśmy i żyłyśmy nie gorzej niż inne dzieci. Po szkole oczywiście emigrowałyśmy do miasta, aby zdobyć wyższe wykształcenie. Po studiach moja starsza siostra Grażyna wyszła za mąż i została w mieście. Od tamtej pory rzadko odwiedza mamę i tatę.

Ja po studiach wróciłam na wieś. Tutaj znalazłam swoją miłość, poślubiłam Mikołaja i zamieszkałam z nim w jego domu obok moich rodziców. Jest troskliwym mężem i zięciem. Zawsze pomaga mojemu tacie w pracach domowych: albo rąbie drewno na opał, albo łata dach... Moja mama częstuje go za to świeżymi ciastami.

Sama codziennie przychodzę do moich rodziców, aby im pomóc. Mają duży ogród i przez to, że z biegiem lat trudno było im poradzić sobie z gospodarstwem domowym, tata prawie wszystko sprzedał. Jednak co roku pielęgnują ogród. Według ojca to jedyna rzecz, jaka mu została. Dlatego mój mąż i ja, bez zbędnych ceregieli, co roku bierzemy udział w pracach ogrodowych.

Czas mija, a nasi rodzice nie młodnieją. Niedawno zadzwoniła do mnie siostra, zaczęła rozmawiać o tym, kto będzie opiekował się naszymi rodzicami na starość. Grażyna natychmiast powiedziała, że ma dwupokojowe mieszkanie, małe. I wraca późno do domu i ciągle jest w podróżach służbowych. Tak, i przyjechać na wieś, najwyraźniej nie będzie mogła. Ona nie.

Na początku nie mogłam się pogodzić z podejściem siostry. Ja bym nie mogła zostawić rodziców na starość bez troskliwej opieki i wsparcia! Nikt nie wyjdzie na tym lepiej. Więc po cichu robię to, co muszę. Tak, mieszkam niedaleko i pomagam im. Grażyna natomiast, przyjeżdża tylko na święta. W tym roku przyjechała na Boże Narodzenie.

Rozmowa, o której nigdy nie powiem rodzicom

Tym razem ugotowałam dużo pysznego jedzenia. Na własny koszt kupiłam wszystkie produkty, wszystko przyrządziłam i przykryłam. Razem z rodzicami i mężem udekorowaliśmy choinkę i dom. Grażyna przyjechała 24 grudnia wieczorem, kiedy wszystko było już gotowe. Świętowaliśmy w rodzinnym gronie, a następnego dnia Grażyna zawołała mnie do pokoju na poważną rozmowę.

Siostra przyznała, że ​​teraz jest w trudnej sytuacji, kupiła z mężem samochód na kredyt i muszą spłacać długi. Dlatego zasugerowała, abym zabrała do siebie rodziców, bo wygodniej byłoby mi się nimi zaopiekować. I możemy sprzedać ich dom i równo podzielić pieniądze. Kiedy słuchałam tego wszystkiego z otwartymi ustami, do pokoju wszedł Mikołaj. Słyszał część rozmowy i miał coś do powiedzenia mojej siostrze niejako w moim imieniu.

Powiedział: „Dopóki rodzice żyją, będą mieszkać we własnym domu. Rozwiąż swoje problemy finansowe samodzielnie. Cały ten czas opiekujemy się waszymi rodzicami, a ty myślisz tylko o pieniądzach. Zapomnij o domu i pieniądzach, bo rodzice powinni dożyć starości w obfitości, nic ci nie są winni”.

Moja siostra nie zadzwoniła ani nie napisała do nas po tym incydencie. Nie powiedziałam mamie i tacie o tej rozmowie. Nie chcę, żeby martwili się materializmem własnej córki. Nie pozwolę, aby cokolwiek dostała z tego, co rodzice zostawią po śmierci...