Nie wszystkie nasze dobre intencje są doceniane. Wydaje nam się, że działamy szlachetnie i bezinteresownie, ale adresat naszych impulsów pozostaje niezadowolony. Dom we wsi stał się przyczyną kłótni w rodzinie.

Moja synowa niedawno otrzymała mały spadek po swojej babci. Pieniądze są oczywiście niewielkie, nie można za nie kupić mieszkania. Jednak jest to mały zastrzyk finansowy dla rodziny. Dzieci długo zastanawiały się, jak najlepiej rozporządzać tymi pieniędzmi. I postanowili kupić domek poza miastem. Poparłam ich decyzję. W końcu domek jest cudowny. Można tam pojechać i odpocząć. Wkrótce urodzi im się dziecko, a świeże powietrze dobrze mu zrobi.

Wpadłam na pomysł, żeby pomóc dzieciom...

Całe życie marzyłam o domu na wsi. Po śmierci męża chciałam wyjechać z miasta. Betonowe ściany nie wpływają na mnie pozytywnie. Myślałam nawet o kupieniu sobie domku letniskowego, ale pieniędzy nie udało się zebrać. Pomyślałam więc, że mogłabym sama pojechać do domku, pomóc dzieciom w sprzątaniu.

W końcu łatwo byłoby mi posegregować śmieci i uporządkować obejście. Przy złożonej pracy syn mógł pomóc, bo ja się nie znam, ale sprzątanie nie jest zbyt skomplikowane. To stopniowo zaprowadziłoby porządek w domu. Pomysł mi się spodobał. Postanowiłam podzielić się z moim synem swoim planem.

Mój syn jakoś nie zareagował zbyt radośnie na moją propozycję. Powiedział tylko: „Mamo, to jest domek Oli, musisz ją zapytać”. Nie spodobało mi się to od razu. Jak jej domek, skoro są rodziną? Odpowiedziała ostrą odmową. Powiedziała, że ​​to jej domek i nie da mi kluczy.

Szczerze mówiąc, bardzo mnie to bolało. Po prostu nie rozumie, że z dzieckiem w ramionach nic nie zrobi w tej daczy. A syn sam tam nie pójdzie. Wygląda na to, że nie spieszy im się tam z niczym. Można by zacząć się zastanawiać, po co im w ogóle ten domek, skoro nie planują nic w nim robić, urządzić i jeździć tam? Serce mi pęka, bo gdyby to był mój domek, już dawno wyglądałby pięknie i na pewno nie odmówiłabym dzieciom przyjazdu...