Amerykanin Bob Gobright wybrał się do Meksyku razem ze swoim przyjacielem Aidanem Jacobsonem.

Obaj byli pasjonatami wspinaczki. Za cel obrali sobie góry Portero Chico w Meksyku. 27 listopada pogoda była idealna, by podjąć to wyzywanie, świeciło słońce, a na niebie nie było chmur. Nikt nie spodziewał się tego co się wydarzy.

Podczas wspinaczki Jacobson poczuł nagłe szarpnięcie liny. Na początku był zdezorientowany, jednak szybko zobaczył co się dzieje. Do liny był przywiązany jego przyjaciel.

"Nagle poczułem pociągnięcie i zaczęliśmy spadać. W zasadzie to wszystko było rozmyte. Ja krzyczałem i on krzyczał. Wpadłem w jakieś rośliny i wszystko, co widziałem to kawałek jego niebieskiej koszuli" – powiedział Jacobsen w serwisie OutsideOnline.com.

Bob Gobright nie zdołał przetrwać upadku i zginął na miejscu. Jego przyjaciel został tylko lekko ranny i cudem uszedł z życiem.

Amerykanin zajmował się wspinaczką od 6 roku życia. Porzucił naukę w wieku 21 lat, by rozwijać się w tym co kocha najbardziej. Ostatecznie jednak ta miłość go zabiła. Bob był mistrzem w wspinaniu się bez zabezpieczeń i miał na koncie już wiele zdobytych szczytów.

Jak informował portal „Kraj” Rolnik chciał znaleźć wodę, a wykopał coś niesamowitego. Dokonał prawdziwego odkrycia

Przypomnij sobie Kto wygrał 12. edycje programu "Mam Talent". Duże zaskoczenie

Portal „Kraj” pisał również Chciał kupić jednego kurczaka. To, co wylicytował, bardzo mocno go zadziwiło