Zabrania mi tam czegokolwiek dotykać, wszystko jest stare i nie można tego dotykać. Krótko mówiąc, żyjemy jak w muzeum!

Gdy tylko zrobię coś na własną rękę, jego babcię natychmiast boli serce lub głowa i dzwoni do naszych krewnych i narzeka, jacy jesteśmy źli.

Zanim się pobraliśmy, wzięliśmy kredyt hipoteczny na mieszkanie. Moi rodzice dali nam przyzwoitą sumę pieniędzy na ślub.

Oczywiście byłam wtedy bardzo szczęśliwa. W końcu to był mój dom, którego byłam właścicielką. I na pewno ciężko pracowaliśmy, aby spłacić kredyt hipoteczny.

Ale po jakimś czasie dowiedziałam się, że jestem w ciąży... Ta wiadomość była dla mnie ogromnym szokiem...

Dopóki nie urodziłam córki, nadal pracowałam, a wtedy pieniądze wystarczały na wszystko. A po urodzeniu dziecka zostaliśmy tylko z pensją mojego małżonka.

Wtedy zaczęliśmy naprawdę przeżywać piekło. Mój mąż też szukał pracy na pół etatu, żeby jakoś ustabilizować naszą sytuację.

Przeprowadzka do moich rodziców była niemożliwa, do rodziców męża też nie, mieli już młodszego brata, który mieszkał z żoną.

Wtedy pomogła nam babcia męża, która miała trzypokojowe mieszkanie. Nie znałam jego babci zbyt dobrze, ale z niektórych spotkań miałam o niej dobre zdanie.

I to ona pierwsza zasugerowała, żebyśmy się do niej wprowadzili. A potem wynajęliśmy nasze mieszkanie, wtedy zaczęło nam się żyć lepiej, oczywiście z ustabilizowaną sytuacją finansową.

Ale potem moje życie stało się ciężką pracą, babcia mojego męża nie mogła niczego dotknąć w domu.

Dotyczyło to nie tylko mnie, ale i mojego dziecka... gdy dziecko czegoś dotknęło, gdzieś raczkowało, babcia dostawała zawału.

Myślała, że robię to specjalnie i zmuszam dziecko do dotykania wszystkiego, jej zdaniem chciałam, żeby odeszła.

A wieczorem, kiedy mój mąż przyszedł z pracy, babcia skarżyła mu się na mnie i na dziecko. Powiedziała też, że jestem złą matką i nie zajmuję się dzieckiem.

Mój mąż udaje, że nic nie słyszy, ale ja tak nie mogę, zaczynam się denerwować. Nie mogę dłużej tolerować takiego zachowania babci mojego męża.

Już błagam męża, żeby zabrał nas z powrotem do naszego mieszkania. I nie boję się, że nie starczy nam pieniędzy, ale moje nerwy będą bezpieczne i zdrowe.

Mąż prosi mnie o chwilę cierpliwości. Mówi, że jak skończę urlop macierzyński, będziemy mogli wrócić do naszego mieszkania. Boję się jednak, że do tego czasu po prostu zwariuję.

Zaczęłam mu więc proponować, że pójdę do pracy, a on zostanie w domu z dzieckiem. Chciałam, żeby poczuł, jak to jest być w tym domu. Ale on odmówił.

W końcu powiedziałam mu, że jeśli nie przeprowadzimy się w przyszłym miesiącu, zabiorę dziecko i zamieszkam z rodzicami w innym mieście. Zastanawia się nad tym. Czekam na jego decyzję.