Mogę to potwierdzić. Matka mojego męża również mieszkała na północy. Miała 50. urodziny i pojechaliśmy do niej na urodziny.

Mój mąż zadzwonił do niej z pociągu, a ona była zachwycona, ale zaczęła jęczeć, dlaczego nie została ostrzeżona.

Myślałam, że teraz przyjedziemy, odpoczniemy, zjemy i pójdziemy spać. Tak, weszliśmy do mieszkania i nic tam nie było. Na podłodze stały dwa półłóżka, w pokoju kanapa i pusty kredens.

- Mamo, a gdzie są wszyscy? - Zdziwił się syn.

- Wiesz, że nie żyję dobrze, musiałam wszystko sprzedać - kobieta prawie się rozpłakała.

- Dlaczego nie zadzwoniłaś, pomoglibyśmy - powiedział.

- Daj spokój, jesteś młody, musisz żyć na własny rachunek - powiedziała teściowa.

Ok, wszystko zrozumieliśmy, spakowaliśmy się i pojechaliśmy do sklepu. Kupiliśmy jedzenie, żeby nakryć do stołu.

Spacerowałam i zastanawiałam się, jak to możliwe, że mieszkam na północy i nic nie mam. Kiedy wróciliśmy do domu, musiałam gotować. Byłam szczęśliwa z takiego powitania.

Przy stole byliśmy my, sama jubilatka, jej sąsiadka i przyszedł jakiś znajomy. Wszystko było nudne, rozmowa, picie, jedzenie.

Potem musiałam posprzątać ze stołu. Potem musiałam pozmywać naczynia, a biedna kobieta poszła do swojego pokoju.

- Jutro wracamy do domu - powiedziałam mężowi. Kiedy poszłam do łazienki, nic tam nie było, ani pasty do zębów, ani mydła, ani ręczników.

- Nie sądziłem, że moja mama tak żyje - ubolewał ukochany. Planował, skąd wziąć pieniądze lub co zrobić, aby poprawić dobrobyt swojej matce.

Rano nie mogłam znaleźć soli, musiałam iść do sąsiadów, nie było czego szukać. Tego, który wczoraj u nas siedział, nie było w domu, zapukałam do drzwi sąsiadki.

Poszedłam do niej, wyjaśniłam sytuację, a ona spojrzała na mnie jak na wariata.

- Twoja matka jest główną księgową w miejscowej fabryce, a ty mówisz, że ona nic nie ma - dziwiła się sąsiadka.

- Jakoś to będzie - wzruszyłam ramionami.

- Dlaczego postanowiliście świętować tutaj, a nie w jej nowym mieszkaniu? - zapytała kobieta.

Rozbawiło mnie to, chyba wszystko zrozumiałam. Zapytałam o adres, sąsiadka mi powiedziała, a ja zastanawiałam się, gdzie teściowa idzie wcześnie rano.

Nic nie powiedziałam mężowi, poszłam pod wskazany adres. Zapukałam do drzwi, widać, że się mnie nie spodziewała, otworzyła, zaczęła się denerwować.

I weszłam do środka. Drogie meble, remont, sprzęt AGD w zabudowie. Potrząsnęłam głową, odwróciłam się i poszłam do wyjścia.

- Gdzie ty idziesz, spóźnimy się - powiedział do mnie mąż.

- W porządku, chodźmy - byłam spokojna.

W pociągu mój mąż powiedział, że wymyślił sposób, aby pomóc swojej mamie. Zabrałby ją z powrotem do nas. W tym momencie roześmiałam się tak bardzo, że inni pasażerowie się odwrócili.

- Twoja mama żyje kilka razy lepiej niż moja, a broń Boże, żebyśmy ją o coś prosili, ona udaje biedną - wyjęłam telefon i pokazałam mu zdjęcia.