W zachodnich mediach uznawano ją za „głos ery atomowej”, a także „biały kruk wokalistyki światowej”. Gdy rozbrzmiewał jej głos miały drżeć mury, a publiczność nie mogła powstrzymać się od płaczu. Jej niepowtarzalny styl odkreślały autorskie kostiumy, a bujna fryzura stała się jej znakiem rozpoznawczym.
Przez lata o wokalistce krążyły legendy, a wokół jej postaci narosło wiele plotek i mitów. Do dziś nie znamy prawdziwej twarzy Violetty Villas. Diwa postanowiła odsłonić rąbek tajemnicy swojego życia w wywiadzie dla magazynu Viva w 2001 roku. Kto mógł przypuszczać, że dekadę później nie będzie jej wśród żywych…
- Nie musiałam niczego zdobywać, wystarczyło, że zaśpiewałam i już zdobywałam sobie szacunek. Wygrałam nawet z Barbrą Streisand – obie śpiewałyśmy tę samą piosenkę i publiczność brawami wybierała, czyja interpretacja bardziej się podoba. Nagrodzono mnie. Nie narzekałam też na brak miłości. Mężczyźni kochali się we mnie, ale ja wcale o to powodzenie nie zabiegałam – przekonywała Krystyną Pytlakowską w rozmowie z Vivą.
Początki przyszłej polskiej diwy w zawodzie nie były łatwe. Choć jej głos miał wkrótce rozbrzmiewać na międzynarodowych scenach to młoda Czesława (jej prawdziwe dane to Czesława Maria Cieślak) była przerażona rekrutacją do muzycznej szkoły średniej. Dziewczyna nie umiała grać na instrumentach, a jej jedyną siłą był głos ukryty w niewielkim ciele.
Jak wspominała, w Szczecinie, gdzie mieszkała jej starsza siostra zamierzała rozpocząć naukę, a decyzja o przystąpieniu do egzaminu była niemal odruchowa.
- Dyrektor pyta mnie, czy złożyłam jakieś podanie. Nie, dopiero przyjechałam i bardzo chcę śpiewać. „No to czekaj na końcu kolejki”. Zdawało 60 osób. Myślę: „Co ja tu robię, nie zdam na pewno”. Oni już znali klawiaturę, grali na fortepianie, a ja się pcham nie wiadomo po co. Stoję w kącie, taka biedota, co było widać po ubiorze. Wreszcie mnie wezwali: „Weźcie tę biedną, z tamtego kąta”. Pytają, co bym mogła im zaśpiewać.
Finalnie, przyszła diwa zaśpiewała po włosku „Mamma santanto felice”, a na prośbę komisji również pieśń ojca o walce byków w Madrycie.
- Przeżywałam, jak ten byk leci na toreadora, że ich chyba kupiłam moją dziką interpretacją. I co pani powie? Ja jedna z tych 60 osób zostałam przyjęta. Dopiero po tym śpiewie zbadali mi głos przy fortepianie i pogratulowali. Przybiegłam do domu z radością, że zdałam. Ale siostra rozwodziła się z mężem, więc nie mogłam u niej zostać. Wynajęłam pokoik na strychu i tam mieszkałam – wspominała w wywiadzie.
Violetta Villas całe życie była osobą bardzo religijną i nie zależało jej na tym, by jej życie było pełne zawirowań typowych dla świata artystycznego. Nawet w telefonicznej sekretarce można było usłyszeć typowe dla katolików powitanie „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus”. Violetta zachowała wierność wierze od wczesnych lat.
- Od Pierwszej Komunii Świętej. Nikogo nie udaję, po prostu taka jestem, czy się to komuś podoba, czy nie. A dawniej się nie podobało, i to bardzo. Pamiętam, że za „Ave Maria” dostałam Grand Prix na festiwalu we Francji, a w Polsce nawet o tym nie napisali. Po koncercie w Rzeszowie przyszli do mnie panowie i mówią: „Albo Chrystus, albo praca – proszę wybierać”. Miałam jeszcze śpiewać w Przemyślu i Jarosławiu, wyprzedano wszystkie bilety, a oni mi mówią, że w ogóle nie wolno mi wspomnieć o Bogu. Bo ja do „Ave Maria” wygłaszałam tekścik o tym, że jeśli cierpimy z miłością i ofiarowujemy to cierpienie Bogu, to ma ono ogromną moc, odbieramy władzę złemu duchowi. Powiedzieli, że mam czas do następnego dnia, by się namyślić. Wybrałam Chrystusa, koncerty odwołano, ogłaszając, że jestem chora. Wracałam z tego Rzeszowa bez grosza, ale miałam radość, że mnie nie złamali.
Jej gorliwa wiara pomogła również uleczyć śmiertelnie chorą mamę. Villas określiła to jako cud.
- Z moją mamą wydarzył się cud. Miała raka na zewnątrz narządów kobiecych. Nie można było operować, za późno. I mama wtedy straciła wiarę. Wywieźli ją na salę, z której się już nie wraca. I tam ją znalazłam. Mówię: „Mamo”, ale ona już się załamała, nie kontaktowała. „Ja umieram”, powtarzała. „A kto ci, mamo, powiedział, że umierasz?” „Doktor”. „Mamo, jak mogłaś uwierzyć doktorowi. To Jezus nadaje datę śmierci, może ją cofnąć, przedłużyć. Doktor to tylko narzędzie w rękach Boga”. Uklękłam przy łóżku i zaczęłam się żarliwie modlić: „Boże, proszę, wycofaj to, spraw, żeby wyzdrowiała, na zawstydzenie tych wszystkich lekarzy, co nie wierzą w Ciebie. Ty jeden możesz to uczynić”. I modlę się, modlę. Klęczałam w futrze i płakałam. Chore patrzyły na mnie ze zrozumieniem, ale lekarze i pielęgniarki śmiali się ze mnie, rysowali na czole kółeczko. Wcale się tym nie przejmowałam. No i proszę, rak zaczął znikać. Wzięli mamę na badania, a tam nie ma raka. Żyła jeszcze 25 lat. I jak tu nie wierzyć w Boga? – przekonywała Krystynę Pytlakowską.
Wróbel wpadł do okna, do mieszkania lub domu. Co oznacza ten znak
Zużyta torebka po herbacie potrafi zdziałać cuda. Nie miałeś pojęcia, do jak długiej listy czynności może ona być użyteczna
Prosty sposób na załatanie dziury w ubraniach bez użycia igły i nici. Mało kto wie o tym triku
Nezwykła przeszłość Dagmary Kaźmierskiej. Jaką tajemnice skrywa gwiazda
Jej wyjazd do Las Vegas był kompletnym zaskoczeniem nie tylko dla fanów artystki, ale przede wszystkim dla PRL-owskich władz. Artystka znalazła się na cenzurowanym. Jej głos stał się przepustką do międzynarodowej kariery poprzez zupełny przypadek.
- Jak śpiewałam w paryskiej Olimpii, przy fortissimo wielki żyrandol tak się huśtał przy moim głosie, tak huśtał. Ludzie patrzyli na mnie i na żyrandol, na mnie i na żyrandol. Był wśród nich producent z Las Vegas. Usłyszał mnie, zobaczył ten żyrandol i zaproponował wyjazd do Ameryki. Ale ja nie robię niczego w oczekiwaniu nagrody na tym świecie, bo to byłaby pycha – tłumaczyła.
Jej życie w Ameryce nie należało jednak do udanych. Była dwa razy zamężna, jednak żadne z małżeństw nie zakończyło się szczęśliwie. Pierwsze małżeństwo z Piotrem Gospodarkiem, z którym artystka miała syna Krzysztofa było zwarte tylko cywilnie. Jak sama przekonywała, „z Gospodarkiem nie miałam ślubu kościelnego, więc i rozwodu mieć nie musiałam, bo cywilny to nie ślub. Nie chciałam przysięgać mu przed Bogiem, bo czułam, że to nie było to”.
W Las Vegas zostawiła swoje serce, choć nie było to łatwe doświadczenie. Mężczyzna, którego pokochała nie był jej przeznaczony.
- To była moja pierwsza wielka miłość. I jedyna. Zobaczyłam kiedyś, jak jego żona płacze w kościele. Ścisnęło mi się serce. Nie będę na czyimś bólu budować swojego szczęścia, oddalę tę miłość od siebie. On przysięgał, że ich już nic nie łączy, nie mieli ślubu kościelnego, mogliśmy się pobrać. Ale okłamał mnie, ona go kochała. Nie mogłam się z tym pogodzić. Byliśmy razem w Las Vegas. Mieliśmy dwa puchary do szampana. On swój strzaskał i już wiedziałam, że to zły znak. W Las Vegas się rozstaliśmy bezpowrotnie, chociaż do dziś na myśl o nim moje serce zaczyna mocniej bić – ze łzami w oczach przekonywała dziennikarkę Vivy.
Ze Stanów wróciła dość szybko, na wieść o śmiertelnej chorobie mamy. Wiedziała, że jeśli nie pożegna ukochanej matki to nigdy sobie tego nie wybaczy. Decyzja o powrocie do Polski kosztowała ją karierę w USA.
- Miałam tam dziewięcioletni kontrakt z Paramount Picture, dostałam propozycję głównej roli w serialu, ale postawili warunek, że nie wolno mi wsiąść do samochodu, samolotu, niczego bez wiedzy wytwórni filmowej. Postanowiłam jednak, że pojadę do mamy, choćby się paliło i waliło. A ten dokument podpiszę później. Ta rola była wielką szansą. Przedtem próbowałam różnych małych rólek i zostałam zauważona. Lee Marvin mnie szanował i Glenn Ford. Pomagali mi w nauce angielskiego. Szaleli za mną, byli bardzo szarmanccy. Tym wyjazdem wszystko zaprzepaściłam, bo już nie mogłam wrócić – wyznała.
W Polsce nie czekał jej raj – wręcz odwrotnie – zaczęła żyć na cenzurowanym komunistycznych władz. Jak przekonywała, chcieli z niej zrobić polską Matę Hari.
Gwiazda szybko zakończyła też drugie małżeństwo z Tedem Kowalczykiem i wtedy zszokowała opinię publiczną wyznaniem, że zamierza żyć w celibacie do końca życia. Była wtedy młodą kobietą. Jak wyjaśniła po latach „moja dusza i wygląd nie pasują do siebie. Lecz na to już nic nie poradzę”. Życie w czystości było dla niej proste ze względu na wiarę.
- Wystarczy mi, że na scenie mnie kochają, że się podobam. W Anglii jeden milioner, prawdziwy hrabia, klękał przede mną. Powiedział: „Dla żadnej kobiety nie wstałbym tak rano”. A dla mnie obudził się o czwartej, palił papierosy, nie mógł się uspokoić po moim koncercie. Kupił mi piękny zegarek z pamiątek po Dianie, księżniczce. Powiedział, że będzie pisał, telefonował. Ale co z tego, skoro miał już dwie żony? Taki mężczyzna to nie dla mnie.
Artystka miała również okazję wytłumaczyć, skąd wzięła się jej ogromna miłość do czworonogów. Z tego słynęła pod koniec życia, choć przepełniony zwierzętami stał się jej grobem. Psy i koty pojawiły się w jej życiu, gdy kupiła dom w podwarszawskiej Magdalence.
- Z Ameryki przywiozłam dwa pudelki, które kupiłam tam sobie, żeby rozmawiać z nimi po polsku. Kiedy się wprowadzałam do Magdalenki, był straszliwy mróz. Patrzę, a przy mojej furtce stoi pies – szczenna suka i drży. Ja w koszuli nocnej wybiegłam na dwór i wzięłam tę biedulę. W kotłowni zrobiłam jej legowisko, w koszyku. Tam urodziła dwa pieski. Jak już odchowała dzieci, poszła sobie, nigdy jej nie odnalazłam. Potem już zwracałam uwagę na psy. Jakiś ranny, potrącony przez samochód, inny – zabłąkany. Przygarniałam je, bo wiedziałam, że te psy przeszły już swoją drogę krzyżową. I tak się nazbierało. Dla każdego z tych stworzeń mam swoją dawkę miłości. Kocham wszystko, co poniżone, odepchnięte, zdegradowane, zdeptane.
Pod koniec życia Villas oddała całe swoje serce i majątek czworonożnym przyjaciołom, którzy mogli liczyć nie tylko na jedzenie i pogłaskanie, ale wielką miłość, której nigdy im nie szczędziła.
Jak informował „Kraj” NIE WSZYSTKO UDAŁO SIĘ PODCZAS EUROWIZJI JUNIOR W POLSCE. JEDNA OSOBA ZOSTAŁA ZWOLNIONA ZE STANOWISKA
Przypomnij sobie POPULARNY JASNOWIDZ CHRONI SWOJĄ PRYWATNOŚĆ. TERAZ ZDRADZIŁ SEKRETY 19 LAT MŁODSZEJ ŻONY