Pewnego pięknego dnia, kiedy pracowałam sama, w restauracji była tylko jedna rodzina. Pozwalali swojemu synowi biegać po sali (zwykle proszę ich, aby dziecko pozostało z nimi, ponieważ nosimy gorącą pizzę, a różne rzeczy mogą się zdarzyć). Właśnie ich obsłużyłam, chcieli jeszcze deser i rachunek… i odchodzę od stołu, kiedy zdaję sobie sprawę, że zapomniałam zadać im jeszcze jedno pytanie. Dlatego się odwróciłam.

Właśnie wtedy, prosto pod moją rękę, wpada ich dziecko i przypadkowo uderzam go w twarz! Wygląda na to, że biegał za mną i po prostu się we mnie wbił. Byłam zszokowana, a mały chłopiec chwycił się za policzek i, płacząc, pobiegł do mamy i położył głowę na jej kolanach, płacząc, jakbym właśnie zabiła jego szczeniaka. Wiedziałam na pewno, że zostanę zwolniona, będą krzyczeć i krzyczeć, a ja będę musiała przeprosić tysiąc razy i znaleźć nową pracę. Ale wtedy dzieje się coś niesamowitego. Mama patrzy mi prosto w oczy i mówi do syna:

"Przecież mówiłam ci, żebyś nie biegał po restauracji, kochanie, przestań płakać i przeproś miłą kelnerkę za swoje psoty! Jestem pewna, że twój policzek tak bardzo nie boli".

Nie trzeba dodawać, że byłam wdzięczna i straciłam dar mowy, a nigdy nie zapomnę tego dnia, kiedy uderzyłam kogoś, a oni nie krzyczeli na mnie za to.