W dzieciństwie kolory wydają się oczywiście jaśniejsze, niebo - niebieskie, drzewa - wyższe, ale dobroć pozostaje niezmienna. Ta historia opowiada o niej, o zwykłej ludzkiej dobroci.

W przeddzień Bożego Narodzenia, przeglądając stare listy mojej mamy, przypomniał sobie jedną historię, którą mi opowiadała:

"Byłem jedynym synem mojej matki. Późno wyszła za mąż, a lekarze zabronili jej rodzenia. Mama nie posłuchała lekarzy i na własne ryzyko wytrzymała do 6 miesiąca, dopiero wtedy po raz pierwszy pojawiła się w poradni kobiecej. Byłem upragnionym dzieckiem: dziadek i babcia, tata i nawet przyrodnia siostra nie mogli się nasycić moją obecnością, a mama po prostu zdmuchiwała kurz ze swojego jedynego syna!"

Moja mama zaczynała pracować bardzo wcześnie i musiała mnie zawozić do przedszkola przed pracą. Aby zdążyć na czas, jeździła pierwszymi autobusami i tramwajami, którymi zazwyczaj kierowali ci sami motorniczowie. Wychodziliśmy z mamą z tramwaju, ona prowadziła mnie do bramki przedszkola, przekazywała nauczycielce, biegła na przystanek i... czekała na następny tramwaj.

Po kilku spóźnieniach ostrzegli ją przed zwolnieniem, a ponieważ żyliśmy, jak wszyscy, bardzo skromnie i nie mogliśmy żyć z jednej pensji taty, mama wymyśliła rozwiązanie: wypuszczać mnie, trzyletniego malucha, na przystanku, mając nadzieję, że sam dotrę z tramwaju do bramki przedszkola.

Udało nam się za pierwszym razem, chociaż te sekundy były dla niej najdłuższe i najbardziej przerażające w życiu. Biegała po półpustym tramwaju, żeby zobaczyć, czy wszedłem do bramki, czy jeszcze idę.

Po pewnym czasie mama zauważyła, że tramwaj zaczyna odjeżdżać z przystanku bardzo powoli i nabiera prędkości dopiero wtedy, gdy ja znikam za bramką przedszkola. Tak trwało przez trzy lata, kiedy chodziłem do przedszkola. Mama nie mogła, a nawet nie próbowała znaleźć wyjaśnienia dla takiej dziwnej zależności. Najważniejsze było to, że jej serce było spokojne o mnie.

Wszystko wyjaśniło się dopiero po kilku latach, gdy zacząłem chodzić do szkoły. Razem z mamą pojechaliśmy do niej do pracy, a tam bileterka nagle zawołała mnie:

- Cześć, mały! Stałeś się już tak dorosły! Pamiętasz, jak z twoją mamą cię odprowadzaliśmy do przedszkola?.."

Minęło wiele lat, ale za każdym razem, gdy mijam ten przystanek, przypominam sobie ten mały epizod mojego życia i moje serce staje się nieco cieplejsze od dobroci tej kobiety, która codziennie, całkowicie bezinteresownie, dokonywała jednego małego dobrego uczynku, po prostu trochę opóźniając cały tramwaj dla spokoju zupełnie nieznajomej osoby.