Przychodzą do nas najrozmaitsi krewni. Niektórzy są nawet nieproszeni. I jestem zmuszona ich wszystkie nakarmić, a nawet posłać dla niektórych (niektórzy z innego miasta) łóżka na nocleg.
Prawdę mówiąc, mamy już z mężem dość, więc w tym roku postanowiliśmy zmienić plany
Tak bardzo przyzwyczailiśmy się do natarczywości krewnych mojego męża, że nawet nikogo wcześniej nie zapraszając, spędzam w kuchni co najmniej dwa dni, aby przygotować się na dziesięciu głodnych nieoczekiwanych gości. Goście z reguły nie dają prezentów. Już samo ich pojawienie się u nas i dbałość o jubilata jest dla nich porządnym prezentem.
Na cały weekend są goście, więc moje wcześniejsze przygotowanie na ich przyjazd niewiele pomaga. Cały czas, kiedy są z nami, muszę wciąż spędzać w kuchni i z wymuszonym uśmiechem słuchać ich opowieści.
Z każdym pojawieniem się tych gości coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że dla bliskich męża to tylko pretekst do spotkania. Bo poza zwykłymi gratulacjami i życzeniami zdrowia mój mąż nie otrzymuje już żadnych oznak uwagi.
W tym roku postanowiłam zmienić taktykę. Tydzień przed urodzinami zadzwoniłam do wszystkich krewnych i jakby przez przypadek powiedziałam, że w tym roku chcemy we dwoje świętować urodziny męża, więc nic nie ugotuję. Zasugerowałam też, że jeśli ktoś jeszcze zdecyduje się wpaść, niech przyjedzie z własnym jedzeniem.
Pierwsza odpadła teściowa, której nie chciało się niczego przygotowywać dla wszystkich. Po niej inni także nagle przypomnieli sobie, że mają już plany na weekend. Tylko kuzynka z rodziną wpadli na chwilę i przywieźli ciasto...
O tym pisaliśmy ostatnio: