Łącznie z zabieraniem jedzenia ze sobą do domu. To jedno, gdy resztki ze świątecznego stołu są rozdawane gościom przez samych gospodarzy. Zupełnie inną rzeczą jest, gdy dzieje się to bez pozwolenia i bez uwzględnienia opinii innych gości. Niestety, są tacy ludzie i od czasu do czasu można ich spotkać na ucztach. Co więcej, dla niektórych z nich nawet jedzenie na stypie staje się smakołykiem. Irena widziała właśnie takie osoby na wspomnianej imprezie.

Tak się złożyło, że ojciec bliskiego przyjaciela poszedł do nieba...

Krewni i znajomi mieli więc obowiązek go pożegnać. Irena również została zaproszona, chociaż nie była krewną. Wystarczyło, że znała ojca przyjaciółki od wielu lat, a sama przyjaciółka potrzebowała wsparcia. W końcu to ona była odpowiedzialna za wszystkie aspekty organizacyjne.

Przy stole było nie więcej niż 25 osób. Siedzieli w małej kawiarni na obrzeżach miasta. Koleżanka bardzo się starała, żeby wszyscy byli dobrze najedzeni (choć sama stypa nie jest przeznaczona do obfitego jedzenia) - inaczej po prostu nie pozwalało jej sumienie. Ale stypa była jak stypa. Ludzie siedzieli, wspominali zmarłych i, nie dotykając jedzenia, zaczęli się rozchodzić. Ale zanim wszyscy wyszli, uwagę ludzi przyciągnęło trio: ciotka przyjaciółki i jej dwie dorosłe córki.

Głodni i bezczelni krewni

Pod kierunkiem seniorki, kobiety wyjęły tace z toreb i zaczęły przekładać na nie jedzenie z talerzy. A kiedy były pełne, zaczęły używać toreb i serwetek. Ani osądzające spojrzenia ludzi, ani szepty na temat ich zachowania nie zawstydziły krewnych. Działały jasno i celowo.

Jeden z krewnych nawet nie wytrzymał i zaczął coś mówić, ale starsza szybko i głośno mu przerwała:

- Tak będzie stracone! Nikt nie je.

Irena zapytała przyjaciółkę, kim są i czy są biedne. Może mają kłopoty i dlatego tak się zachowują?

- Nie," odpowiedziała przyjaciółka. - Mają się dobrze. Każda z nich ma samochód i wystarczająco dużo pieniędzy na ubrania. One zawsze takie są. Przychodzą i zabierają resztę jedzenia na końcu. Myślałam, że okażą dziś trochę więcej szacunku, ale nie doceniłam ich.

W międzyczasie kobiety włożyły wszystko do dużych toreb i skierowały się do wyjścia, gdzie czekał na nie zagraniczny samochód. Po pożegnaniu się ze wszystkimi, wsiadły do samochodu i odjechały.

- Co za bezczelność! - Irena nie mogła się powstrzymać. Pierwszy raz widziała coś takiego. - Jak im nie wstyd?

- Nie zapytały, co mamy w lodówce - westchnęła przyjaciółka, patrząc na samochód. - I to tylko dlatego, że nie jesteśmy teraz u mnie w domu.

Po tym przypadku Irena wielokrotnie opowiadała swoim znajomym o tym, co widziała. A ci z kolei dzielili się swoimi historiami o krewnych na ucztach. Ale fakt, że dla niektórych ludzi jedzenie na stypie jest akceptowalną zdobyczą, zszokował wszystkich. W końcu wszystko ma swoje granice!

Czy dopuszczalne jest zabieranie jedzenia bez zgody gospodarzy pod pretekstem, że nikt go nie zje? Czy gospodarze muszą sami powstrzymać takie zachowanie? Czy też zasady gościnności zezwalają na takie zachowanie gości?

Popularne wiadomości teraz

Zamiast "cześć" usłyszałam "jestem żoną Waldka". To było druzgocące

"Mój ukochany jedyny syn chce mnie zostawić bez dachu nad głową": Nalega, abym sprzedała mieszkanie i pomogła mu rozwiązać problem mieszkaniowy.

Nowe informacje w sprawie śmierci Krzysztofa Krawczyka. Jego żona może mieć przez to problemy

Nowe, zaskakujące informacje na temat stanu zdrowia córki Ewy Błaszczyk. Jest nadzieja

Pokaż więcej

O tym pisaliśmy ostatnio: "Odwiedziłam moich bardzo oszczędnych znajomych": Wróciłam do domu strasznie głodna i bardzo zła

Naszą relację nazwałabym nawet nie przyjacielską, jest na poziomie wieloletnich znajomych spotykających się z przyzwyczajenia.

Niedawno Lidka wyszła za mąż i postanowiła przedstawić mnie swojemu mężowi. Nie zaprosiła mnie na ceremonię i wesele, i wtedy zrozumiałam dlaczego. Po prostu nie było ślubu, nabazgrali podpisy w księdze meldunkowej, uwierzytelniliśmy je podpisami świadków, wypiliśmy butelkę szampana ze świadkami i to był koniec uroczystości.

Ta "ekonomiczna opcja" nie wynikała z braku pieniędzy, zarówno Lidka, jak i jej mąż zarabiają przyzwoicie, ale mają wspólną pasję do gromadzenia pieniędzy. Nie wiem jednak, po co. A tu niespodziewane zaproszenie na świętowanie urodzin męża. Szczerze mówiąc, byłam zaskoczona, ale w głębi duszy cieszyłam się, że Lidka zdecydowała się zorganizować uroczystość dla swojego męża.

Jubileusz to poważna sprawa, więc nie skąpiłam na prezencie i postanowiłam pominąć drugie śniadanie w naszej firmowej stołówce, bo wieczorem, tak jak się spodziewałam, czekał na mnie "jubileuszowy" stolik.

Przybyłam dokładnie na czas, spotkałam się z solenizantem i wręczyłam mu prezent. Ale kiedy weszłam do pokoju, nie znalazłam stolika "jubileuszowego", o którym marzyłam od rana!

W pokoju, z tymi samymi zdezorientowanymi twarzami, siedziały cztery inne osoby. Przedstawiliśmy się sobie nawzajem, rozmawialiśmy o niczym, a dziesięć minut później pojawili się Lidka i Mikołaj, uroczyście tocząc przed sobą mały wózek bufetowy.

Goście, w tym ja, nawet nie ukrywali rozczarowania na widok marnych kanapek, rozłożonych szeroko, by zapełnić miejsce na półmisku. Nasze miny nie zawstydziły gospodarzy. Uśmiechając się, Mikołaj wziął butelkę wytrawnego wina z dolnej półki wózka i nalał do kieliszków.

Lidka wykrzyknęła radośnie: "No, sto lat!"

Goście nie okazali entuzjazmu gratulacyjnymi przemówieniami, próbując ukryć się za sobą wzajemnie. Wtedy żona, aby uratować sytuację, sama życzyła mężowi zdrowia. Sytuacja nieco się ożywiła, gdy gospodyni ogłosiła, że zamierza podać gorące przystawki.

Wózek wyjechał do kuchni i wrócił z małymi talerzykami. Na każdym z nich leżał proporcjonalny do talerza kotlet i pokrojony w plastry ziemniak, przykryty listkiem ziół... Szumna nazwa "gorące przystawki", i to nawet w liczbie mnogiej, odpowiadała tylko liczbie gości.

Mimo to zrobiliśmy dobrą minę i przełknęliśmy kotlety z ziemniakami. Nie wiem jak innym, ale mi ten kotlet tylko zaostrzył apetyt, a przed oczami pływały mi dania obiadowe na stołówce, z których zrezygnowałam.

Z napojów, poza tą właśnie butelką wina, nie było nic innego, chyba że liczyć herbatę. Kubki przyjechały po "gorącej" na tym samym przeklętym wózku. Dokładnie filiżanki! I "czajniczek"! Wyglądało to tak, jakby był to zestaw naczyń dla dzieci. Wśród ponurych twarzy obecnych, tylko twarze gospodarzy promieniały optymizmem. Jednak to logiczne. Prezenty zostały przywiezione, nie musieli wydawać pieniędzy na stół, kasa zostanie uzupełniona, wszystko zgodnie z planem!

Nie mogłam znieść tego, że byłam pierwsza. Kiedy zobaczyłam naparstki zamiast kubków, "przypomniałam" sobie o pilnej sprawie i, można powiedzieć, uciekłam z imprezy.

Wracając do domu, nie tracąc tempa, wbiegłam do sklepu, załadowałam wózek smakołykami, nie omijając działu kulinarnego, i godzinę później miałam obfity wieczór.

Myślę, że teraz Lidka przejdzie z kategorii znajomych do kategorii "bardzo dalekich znajomych". Nigdy wcześniej nie widziałam takiej chciwości.